piątek, 29 listopada 2013

Studia w Turcji, czyli co mnie zdziwiło na uczelni?

Czasem wydaje mi się, że pobyt na Erasmusie w Turcji zafundował mi nie tylko spadek wagi, ale także kilka nowych zmarszczek. Takich, które powstają, kiedy się człowiek dziwi :) Dzisiaj chciałabym nieco porównać, jak wygląda studiowanie w Polsce, a jak w Turcji. Piszę wyłącznie o swoich doświadczeniach, nie chcę nikogo wprowadzić w błąd czy obrazić.
1. Na mojej uczelni studenci przebywający na wymianie mają zajęcia razem, nie z polskimi studentami. Ja w Turcji chodziłam na zajęcia ze studentami tureckimi, którzy mieli (a przynajmniej powinni) mieć wszystkie zajęcia prowadzone w języku angielskim. Stąd, czasami na niektórych zajęciach, byłam jedynym Erasmusem.
2. W Polsce mamy podział na wykłady i ćwiczenia, tudzież laboratorium, w Turcji są po prostu zajęcia. Właściwie ten brak podziału bardziej mi się podobał.
3. W Polsce mamy sesję letnią i zimową, piszemy eseje, projekty na zaliczenia, mamy sprawdziany bądź kolokwia. W Turcji są 'midterm exams' czyli egzaminy w połowie semestru, a na końcu semestru 'final exams' czyli egzaminy na koniec semestru. Z moich informacji wynika, że poprawka każdego egzaminu może mieć miejsce tylko raz, a jeśli się nie zda, trzeba przedmiot powtarzać.
4. W Turcji studenci nagminnie się spóźniają i wychodzą w czasie zajęć i nikt na to nie zwraca uwagi. Na mojej uczelni często spóźnialscy nie mają prawa wstępu na zajęcia, a wyjście w czasie zajęć jest raczej niedopuszczalne (nie licząc wyjątkowych okoliczności).
5. Teoretycznie zajęcia powinny być prowadzone po angielsku. W praktyce wyglądało to tak, że tylko jedna pani profesor się do tego stosowała, nawet na pytania zadane po turecku odpowiadała po angielsku. Niestety inni wykładowcy najczęściej wyjaśniali trudne kwestie po turecku, albo mówili po turecku, a na tablicy pisali po angielsku.
6. Kwestia notatek. U Nas są osoby, które nic nie piszą, są osoby, które notują wszystko, tam też. Różnica jest taka, że są punkty ksero, do których studenci tureccy zanoszą swoje notatki (dobrej jakości pod względem merytorycznym i stylu pisma), a punkty ksero je kopiują i sprzedają każdemu, kto chce je kupić. Nie trzeba więc nikogo prosić o użyczenie zeszytu. Także wykładowcy zostawiają notatki w takich punktach ksero i często przed zajęciami trzeba było je zakupić. Reasumując, w Turcji damy radę bez własnych notatek, ale w Polsce też ;)
7. Tylko na jednych zajęciach w Turcji była sprawdzana obecność! Mocno się zdziwiłam, że listy obecności nie są robione. W sumie fajnie, bo często było tak, że człowiek inaczej spędzał czas, niż na uczelni.
8. Tureccy wykładowcy mają duże ego... czasem ciężko z nimi nawiązać jakikolwiek kontakt, ciężko się dogadać, coś załatwić. Broń Boże nie polecam narzekania, ja niestety raz nie wytrzymałam w takiej oto sytuacji: zostałam zapytana, czemu nie chodzę na zajęcia, a ja na to, że wykładowca przez większość czasu mówi po turecku i to nie jest fair w stosunku do mnie; rezultat: niezdany egzamin końcowy, podczas gdy połówkowy zdałam na 70% Przez tą panią musiałam zmienić termin wylotu, aby móc zdać egzamin poprawkowy. Pisałam do niej maile, że nie mogę się pojawić na egzaminie poprawkowym, że mam kupiony bilet do Polski, czy mogę to zaliczyć wcześniej. Kiedy wręczała mi kartkę na egzaminie poprawkowym, powiedziała mi, że nie miała dostępu do internetu i zobaczyła mojego maila dopiero chwilę przed egzaminem poprawkowym. Było to dla mnie śmieszne, bo pani korzystała ze smartfona, z dostępem do internetu...
9. Przed każdym wejściem na uczelni należy pokazać legitymację studencką, przechodzimy także przez bramkę jak na lotnisku, a torba jest także skanowana.
10. Podczas egzaminów studenci tureccy nie muszą chodzić elegancko ubrani. Dziewczyny przychodzą nawet w dresach, co mnie mocno zaskoczyło. Ogólnie rzecz biorąc, styl ubierania się w Turcji to chyba temat na osobną notkę. Także wykładowcy za bardzo się nie stroją na uczelnię...  
11. Reasumując, na uczelni zagranicznej nie byłam traktowana wyjątkowo, lecz tak samo, jak studenci tureccy. U Nas jest całkowicie inaczej ;) Proszę nie myśleć, że narzekam, mówię, jak jest :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Erasmus know how: wyjazd na studia

Kiedy stałam się studentką, nie miałam za bardzo pojęcia o programie Erasmus. Nie przypominam sobie także, aby uczelnia organizowała jakieś eventy dotyczące tego programu bądź wykładowców zachęcających do wyjazdu. Teraz na szczęście są Targi mobilności, a informacje o Erasmusie rozchodzą się szybko, kiedy w akademiku pojawiają się obcokrajowcy.
Obiecałam sobie, że jeśli dostanę się na studia magisterskie, na Erasmusa się wybiorę- oczywiście do Stambułu, aby być z chłopakiem, poznać jego rodzinę, przyjaciół, kraj i kulturę. Na studia się dostałam. Planowałam jechać na ostatnim roku, lecz łut szczęścia sprawił, że odbyła się dodatkowa rekrutacja i podczas pobytu mojego chłopaka w Polsce w październiku 2012 dowiedzieliśmy się o niej. Szybko zorganizowałam potrzebne dokumenty. Przy wyjeździe do Turcji jest trochę więcej zawracania głowy, potrzebne jest dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne oraz wiza. Nie należy jednak tych aspektów rozpatrywać jako problemów. Na początku chcę napisać, co zrobić, kiedy zrodzi się w nas pomysł wyjazdu. Trzeba się zorientować, z jakimi uczelniami nasza uczelnia ma podpisane umowy. Wtedy wiemy, gdzie możemy pojechać. Następnie należy sprawdzić wymagania uczelni zagranicznej: w jakim języku odbywają się wykłady i egzaminy, czy potrzebny jest certyfikat językowy, jakie dokumenty musimy przedstawić, aby wziąć udział w rekrutacji, np. wykaz ocen z całego toku studiów, list motywacyjny, CV. W moim przypadku musiałam wypełnić kwestionariusz uczelni zagranicznej, napisać list motywacyjny, przedstawić Transcript of records czyli wykaz zaliczeń z całych studiów licencjackich. Kiedy zgromadziłam te dokumenty, zostały wysłane do uczelni przyjmującej (zagranicznej) i pozostało mi czekanie na list akceptacyjny. Nie spodziewałam się żadnych problemów, ale czekałam z niecierpliwością. List akceptacyjny dostałam przed Bożym Narodzeniem 2012, a 13 lutego 2013 poleciałam do Stambułu. Ważnym dokumentem jest także Learning agreement, który zawiera przedmioty, których program zrealizujemy w uczelni przyjmującej. Musi być podpisany przez koordynatora naszego wydziału, biuro ds. współpracy z zagranicą oraz uczelnię zagraniczną. Po przyjeździe na uczelnię przyjmującą możemy zmodyfikować ten dokument, ale mamy na to miesiąc. Ja tak zrobiłam, po czym i tak się okazało, że jeden przedmiot w ogóle nie został otwarty; koniec końców musiałam go zaliczyć indywidualnie. Przed wyjazdem należy się także zorientować, czy po powrocie będziemy musieli zdawać egzaminy w Polsce, czy semestr zostanie zaliczony na podstawie ocen z zaliczonych przedmiotów za granicą. Ja miałam to szczęście, że kiedy wróciłam, musiałam tylko otrzymać zaliczenie z seminarium magisterskiego, a innymi zaliczeniami i egzaminami nie martwiłam się, ponieważ zdałam w Stambule wszystkie egzaminy. Warto było, ponieważ w przypadku niezdania egzaminów w uczelni przyjmującej, niestety możemy mieć takie problemy jak konieczność zwrócenia grantu, lecz osobiście nie słyszałam o takim przypadku.
Tak jak wspominałam wyżej, wyjazd do Turcji może być nieco bardziej skomplikowany, niż wyjazd do kraju, który jest członkiem Unii Europejskiej. Nie był mi potrzebny żaden certyfikat językowy, ale za to potrzebowałam ubezpieczenia i wizy. Kupiłam kartę Euro26, która wystarczyła jako ubezpieczenie. Wizę dostałam w jeden dzień i aby ją otrzymać, należy zrobić kserokopię paszportu, dostarczyć zdjęcie, dokumenty z naszej uczelni oraz uczelni przyjmującej, a także kwestionariusz wizowy. Dokumenty złożyłam w ambasadzie tureckiej w Warszawie około 10 rano, a wizę otrzymałam około 18. W ambasadzie poznałam  Zosię, która także była na Erasmusie w Turcji i wybierała się na drugi semestr ;) Stąd jeszcze raz starała się o wizę. Słyszałam, że teraz na wizę trzeba czekać kilka dni. No cóż, zobaczę, jak to będzie przed wyjazdem na praktykę.
Po przyjeździe na uczelnię zagraniczną musimy dostarczyć listownie naszej uczelni potwierdzenie, że stawiliśmy się na uczelnię przyjmującą. Oprócz tego, możemy wysłać dokument Changes to learning agreement. Po wyjeździe należy przedstawić Transcript of records, czyli wykaz zaliczeń z uczelni przyjmującej. Dodam jeszcze, że przed wyjazdem otrzymujemy 90% grantu, a po przyjeździe pozostałą część, jeśli wypełniliśmy warunki umowy.
Jeżeli tylko chcecie wyjechać, macie taką możliwość, to nie ma na co czekać! Jest to wspaniała szansa. Fakt faktem, ja kierowałam się przede wszystkim chęcią bycia razem z moim chłopakiem, ale studia na zagranicznej uczelni to super punkt w CV, niesamowite życiowe doświadczenie, którego nikt Wam nie odbierze. Wiem, że na niektórych uczelniach jest niesamowity wyścig podczas rekrutacji na Erasmusa. Mój wyjazd mogę podsumować tak: jestem szczęściarą, bo wszystko odbyło się po mojej myśli :) Nadmienię, że jest świetnie, kiedy znamy osoby, które studiowały już wcześniej w ramach Erasmusa i mogą nam coś podpowiedzieć, pomóc. Polecam korzystać z ich pomocy, ja także odpowiem na pytania, jeśli ktoś ma ochotę je zadać.
Przydatne linki:
http://www.erasmus.org.pl/
Erasmus Polska facebook

czwartek, 21 listopada 2013

Kapadocja: Dolina Ihlara

Ostatni dzień Naszej wyprawy do Kapadocji postanowiliśmy spędzić na wycieczce do Doliny Ihlara. Zdecydowaliśmy się na wycieczkę z przewodnikiem, kosztowała Nas około 100 lirów tureckich za osobę. Mieliśmy zniżkę ze względu na posiadanie karty muzealnej. Jeśli dobrze pamiętam, są do wyboru trzy trasy. Taką wycieczkę można bez problemu znaleźć, Kapadocja jest nastawiona na turystów, więc takie rzeczy są załatwiane od ręki. Pani przewodnik opowiadała cały czas o Kapadocji i miejscach, które odwiedziliśmy, miłą dla ucha angielszczyzną. Na wycieczce były osoby różnych narodowości, a środkiem transportu był bus. W cenie był także  lunch, który zjedliśmy w restauracji ulokowanej nad rzeką. Dzień był słoneczny i dość ciepły, więc udało Nam się zrobić całkiem przyjemne dla oka zdjęcia. Wiele osób pytało mnie w Polsce, czy odwiedziłam Kapadocję, to miejsce pojawia się często na listach typu: miejsca, które musisz odwiedzić!

Pierwszym punktem, który odwiedziliśmy na trasie Naszej wycieczki, było wzniesienie, z którego mogliśmy widzieć jak na dłoni całe Goreme. Cudowny widok zapierający dech w piersiach. Kiedy usiadłam tam na ławce, chciałam po prostu tam zostać i dumać... niestety, wycieczka to wycieczka i po chwili musieliśmy wsiąść do busa i ruszyć w dalszą drogę.

Po około 40 minutach odwiedziliśmy podziemne miasto Derinkuyu. Składa się ono z ośmiu poziomów, stanowiło schronienie na czas wojny. Jest 'głębokie' na około 60 metrów, a jego powierzchnia była wystarczająca dla ludzi, zwierząt i zapasów żywności. Czytałam, że mogło się tam zmieścić około 20 000 osób. Kolejne miejsce warte odwiedzenia na mapie Kapadocji, której nazwę można tłumaczyć jako "ziemię pięknych koni". Wydrążone podziemne tunele obecnie mogą kojarzyć się Nam jako miejsce akcji filmu fantastycznego, a nie jako miejsce, w którym chronili się ludzie.

Następnym przystankiem była Dolina Ihlara, która była punktem centralnym wycieczki. Spacer tam stanowił odległość około 6 kilometrów, widoki były niesamowite! Rzeka Melendiz wyrzeźbiła piękny kanion, a podczas chodzenia podziwialiśmy skalne kaplice.




Po uroczym spacerze udaliśmy się na lunch w restauracji Belisirma położonej nad rzeką. Było pysznie! Jadłam zapiekane mięso z kaszą bulgur(w języku tureckim ta potrawa nazywa się güveç ), a także zupę i pomarańcze na deser.

Przedostatnim przystankiem była katedra Selima, która jest największą katedrą wyrzeźbioną w skale i znajduje się na końcu Doliny Ihlara. Była wykorzystana jako twierdza przez armię bizantyjską oraz armię Seljuka.

Następnie udaliśmy się do fabryki biżuterii, w której odbył się mały pokaz. Mieliśmy też przyjemność zobaczyć, co oferuje sklep. Wyroby były tak samo przepiękne, jak i drogie, zdecydowanie nie na studencką kieszeń ;) Zatrzymaliśmy się jeszcze raz, aby zobaczyć zamek Uçhisar.

Po powrocie do Goreme, wpadliśmy do restauracji, gdzie uraczyliśmy się sahlepem, a potem pojechaliśmy busem na lotnisko. W Stambule byliśmy po północy, uwielbiam patrzeć na na Stambuł z samolotu *_*

niedziela, 17 listopada 2013

Kapadocja

8 miesięcy temu obchodziłam urodziny. Ten wyjątkowy dzień spędziłam we wspaniałym towarzystwie, w niezwykłym miejscu, a tym miejscem była Kapadocja. Jest to kraina w Tureckiej Anatolii. Moim zdaniem, jest to miejsce, które należy koniecznie odwiedzić, przebywając w Turcji. Kapadocja znana jest ze specyficznych form tufowych, które tworzą niepowtarzalny, księżycowy krajobraz składający się z domów i kościołów wykutych w skałach. Do średniowiecza była silnym ośrodkiem chrześcijaństwa, w kościołach do dziś można podziwiać malowidła przedstawiające sceny z Biblii. Do Kapadocji polecieliśmy z lotniska Ataturk w Stambule na lotnisko w Nevsehir. Z Nevsehir do Goreme dotarliśmy autobusem. Zatrzymaliśmy się w hotelu Goreme House, który polecam z czystym sercem. Obsługa była pomocna, pokoje zadbane, a śniadanie wliczone w cenę było przepyszne! Mam nadzieję, że będzie mi dane tam wrócić. Poniżej zdjęcie zrobione z tarasu hotelu:
 Panorama Goreme:

Pierwszy dzień w Kapadocji był słoneczny, odwiedziliśmy Goreme Open Air Museum. Miejsce to jest wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zdecydowanie polecam jako pierwsze miejsce, które należy zobaczyć w Kapadocji. Przed odwiedzinami radzę zaopatrzyć się w wygodne obuwie :) Istnieje też możliwość zwiedzania okolicy na quadach. Kapadocja jest również znana z wycieczek balonem, ale jest to dość drogie przedsięwzięcie. Nie mniej jednak, jeśli będę tam jeszcze raz, zdecyduję się.

W dniu moich urodzin wybraliśmy się do miasta Ürgüp.


Ten dzień był okropnie zimny, ale umilił nam go przepyszny obiad, testi kebabi  Jak dla mnie, jest to gulasz wołowy, ale nigdy nie jadłam lepszego! Przygotowywany jest w specjalnym, glinianym naczyniu, które jedzący może własnoręcznie zniszczyć, po czym kelner przelewa testi kebabi na talerz. Cudowne danie! Wpisując w wyszukiwarkę You Tube "testi kebabi" możecie zobaczyć, jak jest serwowany.

W mieście Ürgüp znajduje się dom, w którym rozgrywała się akcja tureckiego serialu Asmali Konak, stąd też ludzie są skorzy do odwiedzania go. Bardzo mi się tam podobało ;)

Na ulicy zaczepił Nas sprzedawca łakoci, poczęstował, a ja oczywiście skusiłam się na zakup ;) Mój wybór padł na pestil, czyli suszony syrop z morwy z orzechami, zwijany w trójkąty, z orzechami w środku.
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do doliny Ihlara, którą opiszę w następnej notce.

sobota, 16 listopada 2013

Co mnie zdziwiło w Turcji?

Dziś postanowiłam napisać kilka słów o tym, co mnie w Turcji dziwi. Lecąc do Stambułu zdawałam sobie sprawę z tego, że miasto jest ogromne i zatłoczone, lecz kiedy po raz pierwszy znalazłam się na Taksim square, chciałam po prostu uciekać, bo nie przepadam za tłumem, przeraża mnie. Reasumując, natłok ludzi w Stambule to pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła.
Bezdomne koty i psy... jestem przekonana, że na jednego mieszkańca Stambułu przypada jeden kot. Psów jest mniej, aczkolwiek obok budynku, w którym mieszkałam, stacjonowały 3 duże okazy, które spały całe dnie, a w nocy harcowały. Kiedy było już ciemno, obawiałam się ich, ale koniec końców, nie zrobiły mi krzywdy. Te bezdomne zwierzęta są dokarmiane, nieraz widziałam panią z baniakiem wody, karmą czy mięsem dla psów. Są także budki z karmą i wodą, które wystawiają chyba władze dzielnicy/miasta. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś robił im krzywdę. Niestety zdarzyło się tak, że właśnie taki bezdomny kotek prawie rzucił się na mojego chłopaka, gdy ten jadł, a w końcu zbił szklaną butelkę z napojem i zrzucił telefon na chodnik. Po spotkaniu z kociakiem telefon potrzebował wymiany wyświetlacza, co kosztowało jakieś 300 TL...
Zjawiskiem, które dla mnie było bardzo denerwujące, był brak dostatecznej ilości koszy na śmieci na mieście. Ile razy musiałam taszczyć puste opakowania po wodzie, zużyte chusteczki czy inne papierki, zanim znalazłam kosz na śmieci. Niestety wiele razy widziałam też, że ludzie rzucają te śmieci po prostu na chodnik. W moim budynku mieszkalnym z wyrzucaniem śmieci było tak, że trzeba było śmieci wystawić przed swoje drzwi, a jeden mieszkaniec je zbierał wieczorem i wystawiał przed budynek. Jego żona zajmowała się także sprzątaniem klatki schodowej. Te usługi kosztowały 30 TL miesięcznie. Moim zdaniem, lepszym rozwiązaniem byłby po prostu kontener na śmieci obok budynku i każdy mógłby wynosić je indywidualnie... nie było też żadnej segregacji śmieci. Kiedy wracałam wieczorem do domu, widziałam, że ulice są sprzątane, właściwie każdego dnia.
Pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że w Stambule na każdym kroku można było kupić wodę i coś do jedzenia, a także owoce. Super, że w Turcji serwuje się tureckie jedzenie, a nie wszędzie tylko fast foody i pizza. Uwielbiałam siedzieć z herbatką i simitem nad morzem :) Simit to rodzaj obwarzanka, smakował mi bardziej, niż te, które możemy zakupić w Polsce.
Nadal niezrozumiałym jest dla mnie fakt, że przed wejściem do niektórych tureckich domów bądź mieszkań, należy zdjąć buty przed drzwiami wejściowymi. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy poszłam oglądać pokój, który chciałam wynająć i przed wejściem do mieszkania zostałam poproszona o zdjęcie butów. No cóż, jak mus, to mus. Kiedy wyprowadziła się moja współlokatorka Turczynka, dałam sobie z tym spokój ;)
Kolejne zjawisko, na którym zakończę notkę, jest częstotliwość posiłków i ich rozkład w ciągu dnia. Żadnemu obywatelowi Turcji w głowie się nie mieści schemat typu: śniadanie, drugie śniadanie, obiad, ewentualnie deser, kolacja i to, jak duże są te posiłki. Czyli w moim mniemaniu spore śniadanie, a kolacja najmniejsza. W Turcji śniadania są duże, później ma miejsce lunch, a wieczorem kolacja, która jest po prostu ogromna... oczywiście opisuję tutaj swoje doświadczenia, może ktoś inny spotkał się z innymi zwyczajami. Wciąż się do tego nie przyzwyczaiłam. Wiele razy było tak, że byłam już okropnie głodna, a mój chłopak spokojnie mógł jeszcze troszkę poczekać na posiłek. Z biegiem czasu jadłam normalne śniadanie, później piłam kawę i jadłam coś słodkiego, a dzień kończył się obiadokolacją.
Myślę, że podobnych notek powstanie jeszcze kilka ;)

środa, 13 listopada 2013

Erasmus once, Erasmus forever!

Dokładnie 9 miesięcy temu po raz pierwszy wylądowałam w Stambule. Dziś rano, kiedy przygotowywałam śniadanie, otrzymałam cudowną dla mnie wiadomość. Zostałam przyjęta na staż, na którym bardzo mi zależało. Już teraz mam ochotę spakować walizki i ruszyć w drogę. Tym razem przygotowania do dłuższego wyjazdu będą łatwiejsze, bo drugi raz muszę wykonać podobne czynności. W to mi graj ;-) Jestem bardzo szczęśliwa, cały dzień łzy szczęścia napływały do moich oczu. Nigdy nie należy się poddawać!

wtorek, 12 listopada 2013

Dlaczego Turcja?

Na swoim blogu mam zamiar pisać dużo o Turcji. Dlaczego akurat właśnie ten kraj? Przeważnie jest tak, że jeśli Polka jest w jakiś sposób związana z Turcją, jest także związana z Turkiem. Tak jest w moim przypadku. Poznaliśmy się w Polsce. Łut szczęścia sprawił, że miałam możliwość wyjazdu na Erasmusa do Stambułu, z której oczywiście skorzystałam, ku uciesze swojej i lubego. Spędziłam tam 5 niesamowitych miesięcy, które pozwoliły mi poznać kraj, ludzi, smaki, zapachy, kulturę, tradycję... Wyjazd był jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Do Stambułu wybieram się także w grudniu. Nie będzie to długa wizyta, lecz po raz pierwszy w życiu nie spędzę świąt Bożego Narodzenia w domu. Również Sylwestra spędzę w tym mieście, które można określić jako "uporządkowany chaos." Odliczam dni do wyjazdu :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Nazar

Nazar to słowo pochodzące z języka arabskiego i oznacza spojrzenie. Chyba nie istnieje turecki dom, w którym nie znalazłby się ten amulet:
jego zadaniem jest ochrona przed złymi spojrzeniami. Jest nazywany także okiem proroka bądź okiem Fatimy, córki Mahometa. Ten symbol spodobał mi się od razu, kompozycja i kolory bardzo mi odpowiadają. W Turcji widziałam go wszędzie, jest dostępny w różnorodnych formach na bazarach bądź stoiskach z pamiątkami. Osobiście mam go w formie magnesu na lodówkę, jeden z nich zawiesiłam nad łóżkiem, noszę go także w formie biżuterii.
Widząc go, staję się bardziej spokojna. Podobno stłuczenie takiego amuletu może okazać się w skutkach gorsze, niż stłuczenie lusterka.
Pamiątki, które pokazałam powyżej, zostały zakupione na stambulskim Krytym Bazarze, czyli Kapalı Çarşı. Na początku chciałam kupić tylko naszyjnik, lecz później zdecydowałam się też na bransoletkę. Po przemierzeniu wzdłuż i wszerz Kapalı Çarşı, po namowach sprzedawców w moje ręce trafiły te oto egzemplarze, z których jestem bardzo zadowolona i mam do nich ogromny sentyment. Niestety, turyści nie mają lekko na bazarach. Jeden sprzedawca chciał mi wcisnąć naszyjnik za 80 tureckich lirów, a finalnie inny kupiec zaoferował mi bransoletkę i naszyjnik za 50 lirów. Na takie zakupy warto się wybrać z tureckimi znajomymi, którzy nie pozwolą na rozbój w biały dzień :) W Turcji nie można zapomnieć o targowaniu się!


niedziela, 10 listopada 2013

Mavi göz

Mavi göz.. z języka tureckiego: niebieskie oczy. Takie, jak moje. Które dużo widziały, obserwowały, podziwiały, nie mogły się napatrzeć. Dlatego założyłam bloga, na którym chcę opisać obrazy i wydarzenia z mojej głowy. Przede wszystkim dla siebie, aby ich nie zapomnieć i w każdej chwili móc do nich wrócić. Chcę pisać o podróżach, życiu w Turcji, wszystkim, co mnie zachwyca i inspiruje. Marzenia, plany... miejsca, do których chcę powracać.